baner blackw
Projekt bez tytulu

Znasz to uczucie, kiedy wydaje Ci się,że wszystko jest poukładane?

Też tak miałam. Wydawało mi się.
I wydawało mi się, że wszystko jest na swoim miejscu.
Etat w szpitalu we Wrocławiu, świeży związek, niedawna przeprowadzka i zamieszkanie razem z kimś.
Dzień mijał za dniem, a ja jak chomik w kołowrotku darłam podeszwy stóp w pogoni za „więcej” i „lepiej”.

I jak grom z jasnego nieba – niejedna historia się tak zaczyna – wszystko runęło.

Diagnoza – nowotwór. Miałam 27lat i dla Mnie osobiście to był koniec świata.
Wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Co dalej? Zabieg? Życie?
Czy będzie kolejne pokolenie, któremu dam początek?

Początkowo – panika, depresja i żal do całego świata.
Następnie walka – o Siebie.
Nie pozwoliłam, aby zrobiono ze Mnie wydmuszkę pozbawioną kobiecości.

Wtedy wydawało mi się to szaleństwem – teraz wiem, że to nie tak – to nie wszystko stanęło na głowie,
ale wreszcie zaczęło układać się jak powinno.

Nastąpiła we mnie przemiana: zmieniłam nastawienie, dietę, zaczęłam się wyciszać, suplementować braki.
Po jakimś czasie odrzuciłam telewizję i media. Zaglądnęłam w swoje wnętrze.
Tak zaczął się proces mojego wzrastania i zdrowienia.

Dzięki różnorakim terapiom operacja, początkowo wydająca się skazaniem na okaleczenie, okazała się być bardzo oszczędna.
Zmiany zwyczajnie zmniejszyły się. Jednak zazwyczaj stałam po drugiej stronie stołu operacyjnego…
Wiedziałam jak to wygląda i bałam się tym bardziej.
Zabieg był dla Mnie przerażającym i jak się okazało później, przełomowym doświadczeniem.
Ogromny stres, strach i niepewność jaka mi towarzyszyła, zbiegła się w czasie z natrafieniem na informacje na temat floatingu.

Zachwyciłam się ideą unoszenia się na wodzie.

Zaczęłam szukać informacji na ten temat. Czytałam, oglądałam filmy i poznawałam ludzi floatujących poza granicami.
Byłam prawdziwą maniaczką i wkręciłam się w temat jak wiatrak. Idea Mnie napędzała.
Odnalazłam najbliższy, Wrocławski float i zarezerwowałam sesję na czas już po zabiegu i rekonwalescencji.

Zabieg przebiegł bez problemów, a jego wynik był nawet lepszy niż przypuszczałam.
Miałam tyle energii,że moje postanowienie aby jak najkrócej leżeć w klinice, przybrało na sile.
Dobę po zabiegu, zgięta w pół z naciągniętymi szwami śmigałam po korytarzu ku zdziwieniu personelu.

Ja się po prostu uparłam,że zdrowieję najszybciej jak to możliwe. Bo floating.
Coś Mnie tam ciągnęło.

Wybił magiczny czas mojej wizyty we Wrocławskim floatingu.

Kiedy teraz o tym pomyślę, śmiać mi się chce, bo sama wprowadzam moich Gości w świat Oceanu i podaję różne wskazówki przed sesją.
Co robić, a czego unikać, aby już pierwsza wizyta była jak najbardziej wartościowa.
Moi Goście cierpliwie słuchają – albo są mili i chcą,żebym się nagadała.
Ja nie byłam cierpliwa.
Bez mała wygoniłam Tomka, męża właścicielki, a obecnie mojego dobrego znajomego z floatroomu (pomieszczenia, gdzie się floatuje).
Tak tupałam nogami z ekscytacji!

Oszołomienie po wejściu do solanki, szybko ustąpiło i pojawiło się coś niesamowitego.

Cały lęk, cały strach, złość i wszystkie warstwy emocji związanych z chorobą, procesem zmiany
-czułam jakby zasklepiwszy się na moim ciele jak skorupa – nagle zaczęły pękać i opadać ze mnie.
Poczułam się lekka. Tak lekka, że na samo wspomnienie mam ciarki na ciele.

Zaczęłam wsłuchiwać się w dźwięk bębna i obserwowałam jak miliony gwiazd wokół Mnie i ja sama również
-rozbłyskujemy światłem w rytmie dudnienia.

Byłam rozluźniona i spokojna. To było najwspanialsze uczucie jakiego doświadczyłam na tamten czas.
Chciałam,żeby nie przestawało trwać, ale niestety- albo stety właśnie- zakończyło się sygnałem kończącym sesję floatingową.

Ten bęben, ten rytm – to było moje serce!
Bicie serca czułam jeszcze długo po ocknięciu się, kiedy unosiłam się na powierzchni solanki i dochodziłam do Siebie.

Kiedy zakończyłam sesję ŚWIAT EKSPLODOWAŁ.

Dosłownie. Coś definitywnie się skończyło.
Obecnie Ja pytam moich Gości o wrażenia po skończeniu sesji, teraz umiem zrozumieć reakcję Tomka na moje opowieści:)
Kiedy wyszłam, mówiłam mu o opadającej skorupie, o bębnie, o rozbłyskujących światłach…
„Mocno weszłaś”- jak to skwitował, pamiętam jak dziś!

Przy kolejnych sesjach już nie byłam taka sama – wzbierała we Mnie chęć zmiany.
Wszystkiego i najlepiej natychmiast.

Pamiętam, kiedy powiedziałam Tomkowi o tym,że chcę mieć własny floating, że chcę pokazać to innym. Pokazać, że można żyć lżej.
Inaczej. Łatwiej. Wolniej. Bałam się oceny, że mnie wyśmieje, ale okazał mi ogromne wsparcie. Mam je do tej pory, za co jestem ogromnie wdzięczna 🙂

Tak jak uparłam się, że wrócę do zdrowia, tak uparłam się, że będę miała własny floating.

Przeniosłam się z Wrocławia do Świdnicy. Porzuciłam pracę w szpitalu i zaczęłam działania, aby utworzyć OceanCzasu.
Nazwa mi się wyśniła – serio. Logo też. Później wielokroć wszystko ewoluowało i pewnie zmieniać będzie się nadal, ale Ocean pozostanie Oceanem.

Tym bezkresem z jasnymi tętniącymi punkcikami.
Stąd gwiazdki na suficie kabiny 😉

Nie było łatwo – od wyzwań lokalowych, przez remont – wszystkiego dokonałam 🙂 Nie bez wsparcia oczywiście, ale największy nacisk będę zawsze kłaść na swoje przemożne pragnienie. Pamiętam, mówiłam, że Ocean powstanie choćbym miała go namalować kredkami! Nadal tak mówię, kiedy się upieram.

Floating uratował mi życie.

Zawsze to powtarzałam, tym bardziej,że od wieku 27lat już trochę minęło i ratował je wielokroć.
Obecnie mówię już trochę inaczej, bo inaczej postrzegam i myślę.
Ratowałam swoje życie w czasie floatingu. Ja. Bo przecież Ja do Niego wchodziłam. Ja podejmowałam decyzję.

W czasie kryzysów padnięcia fizycznego, kiedy nie było siły ruszyć palcem u stopy.
W czasie kryzysów życia prywatnego, kiedy  dolewałam do solanki łez. Przed, w czasie i po rozwodzie, kiedy potrzebowałam siły.
W czasie lockdownu, kiedy Ocean usychał, bez odwiedzin Gości…

Covid próbował zniszczyć to miejsce. Ale nie da się zniszczyć czegoś, co jest zbudowane z miłości.
Miłość to taka siła, która potrafi przekształcać wszystko w dobro.

To pokazuję moim Gościom.
Zapalam innych bo sama płonę.
I osobiście z serca jestem wdzięczna,że ten spory już czas temu, zachorowałam.
Gdyby nie to nie czytałbyś tego – drogi czytelniku.

Wszystko jest po coś.